SIĘGNĄĆ GWIAZD

2/2018 (21) lato | WYWIAD

Era gentlemanów.

Z artystami zespołu TRE VOCI Miłoszem Gałajem, Voytkiem Soko Sokolnickim i Mikołajem Adamczakiem rozmawia Monika Nogalska.

Monika Nogalska: Spotkaliśmy się ponad rok temu w Intercontinentalu, w kameralnej kawiarni Wedla. Co szczególnego wydarzyło w Waszej karierze i życiu prywatnym, od tamtej pory?

Miłosz Gałaj: W ciągu ostatniego roku, wszyscy bardzo poświęciliśmy się naszemu zespołowi. Wystąpiliśmy w wielu wspaniałych miejscach. Można powiedzieć, że przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, dzieląc się swoją muzyką. Oprócz tego mieliśmy zaszczyt wystąpić jako goście podczas Festiwalu Muzycznego w Tajlandii. Była to dla nas wyjątkowa podróż i doświadczenie. Ważnym momentem było stworzenie naszego pierwszego autorskiego utworu „Esistera”. Znajdzie się on na płycie, nad której przygotowaniem aktualnie pracujemy. Prywatnie, każdą wolną chwilę poświęcam pracy naukowej. Planuję w najbliższych miesiącach obronić doktorat. Trzymaj kciuki!

Voytek Soko Sokolnicki: Pozwól, że odpowiem na pierwszą część pytania, a propos tzw. kariery. Rok ten był bardzo obfity w podróże, nowe znajomości i przez cały czas poznawanie siebie w nowym repertuarze, który prezentuje TRE VOCI. Droga ta doprowadziła nas do większej rozpoznawalności w kraju i za granicą, nasze głosy zaczęły ze sobą wspaniale współgrać, uwrażliwiliśmy się na swoje barwy i ten czas ukazał, że warto jest nawet w trio wokalnym, ukazywać swoją osobowość. Tak jak mówiliśmy, każdy z nas jest inny, ale tworzymy jedną nierozłączną całość, którą scala mocna przyjaźń. Jeżeli chodzi o życie prywatne, to musiałbym napisać książkę... być może komedio-dramat, jednak to za kilka lat.

Mikołaj Adamczak: Ostatni rok to czas wyjątkowy, wręcz przełomowy, zarówno dla zespołu TRE VOCI, jak i nas samych. Był moment, że obawiałem się tego całego dobrodziejstwa, które na nas zaczęło spadać, bo to chyba taka nasza polska mentalność, że jak dobrze idzie, to wręcz czekamy kiedy coś się zepsuje. Dzięki Bogu nas to ominęło i cały czas pędzimy do przodu, a co najważniejsze razem, nadal we trzech. Dla mnie osobiście, oprócz cudownych koncertów na całym świecie, nominacji do nagród osobistości roku, bitwy o Eurowizję, dostaniu się do amerykańskiej agencji muzycznej, największym szczęściem był fakt poznania Darka Tarczewskiego – znakomitego pianisty, aranżera i co najważniejsze przyjaciela. To właśnie dzięki niemu i jego wspaniałym muzykom tworzącym Darek Tarczewski Ensemble udało się nam stworzyć coś na wzór wielkich amerykańskich machin muzycznych, gdzie dookoła zespołu są wysokiej klasy fachowcy, dbający o poziom muzyczny, regularne próby i dobrego ducha w grupie.

M. N.: Sukcesom nie ma końca. Gwiazdy Cejrowskiego i Wasze spotkanie z Marcinem Cejrowskim. Jaki wpływ to wyróżnienie wywarło na Was?

M. G.: Marcin jest człowiekiem o wielkim sercu i niebywałej klasie. Bije od niego bardzo pozytywna energia! Pomaga nam stawiać pierwsze kroki w show-biznesie, za co jestem mu niezwykle wdzięczny. Jest profesjonalistą w każdym calu, przez co rozmowa z nim w studio stanowi przyjemność i wyzwanie jednocześnie. Zaproszenie do jego programu było dla nas wielkim wyróżnieniem.

V. S. S.: (uśmiech)… mamy ciekawą video-relację z gali „Białe Noce Monaco” na Zamku Królewskim. A tak naprawdę cieszymy się, że poznaliśmy Marcina, gdyż jest ciekawą osobą i dobrym człowiekiem. Cenię ludzi z empatią, którzy są wrażliwi na drugiego człowieka. Lubię pomagać ludziom, jednak samemu trudno mi przychodziło prosić kogoś o pomoc. Czasem jednak warto się przełamać, gdyż w takich momentach widać, że człowiek nie jest sam i warto zaufać drugiemu.

M. A.: Nasz udział w programie „Gwiazdy Cejrowskiego” rozbuchał dookoła TRE VOCI naprawdę ogromne zainteresowanie ze strony mediów. Ewidentnie zadziałał tu efekt domina. My jako artyści wywodzący się z klasycznego nurtu byliśmy nauczeni, że jesteśmy dla ludzi na scenie i tylko tam, a kiedy z niej zejdziemy stajemy się znów sobą i wchodzimy do swojego świata. W trakcie kręcenia programu, a w szczególności po jego emisji dotarło do nas, że w świecie show biznesu te reguły nie istnieją. Oprócz nowych fanów, pojawili się też tzw. „hejterzy”, co niestety jest wpisane w cenę sławy. Mnie to osobiście przeraziło, jednak musieliśmy się z tym zmierzyć.

M. N.: „Jesteś sterem, białym żołnierzem, nosisz spodnie, więc walcz” (Bajm). Jakimi sposobami walczycie w życiu i o co najbardziej?

M. G.: Mam zawrotne tempo, więc najbardziej walczę o czas, który mogę poświęcić najbliższym. Czasami w gonitwie spraw umykają rzeczy naprawdę ważne. Stale sobie uzmysławiam, że priorytetem jest dla mnie drugi człowiek.

V. S. S.: Ja walczę prawdą! Staram się nie ulegać pokusom świata celebryckiego, gdyż najważniejsza jest dla mnie sztuka, a sztuka nie lubi kłamstwa. Staram się dać ludziom, to co we mnie najpiękniejsze.

M. A.: O marzenia... Dla mnie życie nie miałoby sensu, gdybym nie mógł uczestniczyć w tej wyjątkowej gonitwie za nimi. A jakim sposobem o nie walczę? Pielęgnując w sobie dziecko, które ma otwarte serce i umysł i nie myśli jeszcze schematami, a także wytyczając sobie kolejne Mount Everesty i wspina się na nie każdego dnia.

M. N.: Nella fantasia io vedo un mondo giusto, Li tutti vivono in pace e in onesta. W wyobraźni widzę świat sprawiedliwy tam wszyscy żyją w pokoju i uczciwości… Jaki świat widzicie aktualnie przed sobą? Czy to świat pokoju i uczciwości? Czy jest inaczej?

M. G.: Wydaję mi się, że każdy jest w pewien sposób kreatorem własnej rzeczywistości. Sytuacja polityczna w kraju czy na świecie budzi skrajne emocje i faktycznie łatwo dziś o niezgodę. Staram się w życiu kierować prawdą. Dzielę się z innymi tym, co we mnie najlepsze. Otwieram się na ludzi i akceptuję ich bez względu na różnice przekonań, poglądy czy pochodzenie. W ten sposób żyje mi się lepiej. Mam nadzieję, że osoby z mojego otoczenia czują się podobnie.

V. S. S.: Odpowiedziałem na to we wcześniejszym pytaniu. Tekst jest ponadczasowy i życzyłbym sobie i innym, aby te słowa nie były obojętne, bo niosą ze sobą ważną treść i przesłanie... Za każdym razem gdy śpiewam ten utwór, myślę o ważności każdego człowieka i jego człowieczeństwie. Utwór ten mówi o wartościach ponadczasowych.

M. A.: Trudno mówić o świecie pokoju i uczciwości, gdzie tuż za naszą granicą w trakcie najazdu Rosji na Ukrainę zginęło już ponad 10 tys. ludzi, gdzie w Syrii od początku konfliktu zginęło już ponad 340 tys. ludzi, w tym 20 tys. dzieci, gdzie w USA pada kolejny niechlubny rekord zabitych ludzi w szkolnych strzelaninach. Można by tak wymieniać bez końca, jednak od mówienia o tym nic się nie zmieni. Trzeba działać i podejmować mądre decyzje na co dzień – od selekcji śmieci w domu i dbania o środowisko, przez odpowiedzialne wybieranie władz państwowych i uczestniczenie w akcjach charytatywnych. To na dobry początek...

M. N.: Wkrótce kolejne Wasze objawienie muzyczne w Teatrze Roma. Miniona „Bitwa Tenorów na Róże” zachwyciła warszawską publiczność. Co będzie spektakularnym akcentem Waszego nowego koncertu?

M. G.: Jesteśmy niezwykle podekscytowani, bo to pierwszy tak poważny występ TRE VOCI przed stołeczną społecznością. Urodziłem się na Mazowszu i choć mieszkam w Trójmieście, Warszawa jest mi bardzo bliska. 8 września podczas dwóch koncertów w Romie będziemy świętować trzecie urodziny TRE VOCI. Nasz pierwszy koncert odbył się bowiem 29 sierpnia 2015 roku. Wystąpiliśmy wówczas u boku Grażyny Brodzińskiej, która przez wiele lat była największą gwiazdą Teatru Roma. Przypadek? Nie sądzę…

V. S. S.: Na pewno nowością będzie brzmienie, aranżacje i nowy zespół Darek Tarczewski Ensemble, który towarzyszy nam od kilku miesięcy. Mamy za sobą wspólne spektakularne koncerty w największych salach koncertowych w Polsce. W składzie, który nie jest olbrzymi, lecz posiada wiele atutów i oryginalności. Za każdym razem kiedy występujemy, nie jesteśmy do końca pewni co się wydarzy, gdyż każdy z nas jest solistą. Tak jak wcześniej wspominaliśmy, tworzymy jedną całość i doza improwizacji jest nieodgadniona. Czasem sami się zaskakujemy… (uśmiech)… Co bardzo lubimy. Dlatego właśnie każdy koncert jest nowy i świeży, a publiczność słuchając po raz kolejny utworów z naszego repertuaru, za każdym razem odbiera je na nowo.

M. A.: Kochamy Warszawę i Warszawa kocha nas. Zainteresowanie koncertem jest tak duże, że organizatorzy zostali zmuszeni dołożyć jeszcze jeden koncert tego samego dnia, co nas ogromnie cieszy. Możemy zagwarantować, że będzie to wielkie widowisko audiowizualne, które na długo zostanie w Państwa pamięci.

M. N.: Pytania od czytelniczek, które odkryły zwiastun naszego wywiadu. Panie wiedzą i podkreślają, że jesteście gentlemanami. Pytają, czym zajmujecie się na co dzień w życiu prywatnym?

M. G.: Oprócz działalności artystycznej, związanej przede wszystkim z TRE VOCI, zajmuję się nauczaniem śpiewu. Od pięciu lat pracuję w Akademii Muzycznej w Gdańsku, gdzie mam do czynienia z młodymi artystami musicalowymi. Dzielę się z nimi moją pasją do śpiewu. Daje mi to ogromną satysfakcję. Wielu moich podopiecznych gra w teatrach muzycznych, nierzadko główne role. Jestem z nich bardzo dumny. Próbuję też swoich sił jako reżyser. Największym osiągnięciem w tym zakresie był dla mnie musical FAME, który zrealizowałem wraz z gdańskimi studentami. Spektakl spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem i wszedł do repertuaru Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie. Nieźle, jak na debiut reżyserski.

V. S. S.: Remontami, żonami i pracownikami, i to nas uczy pokory.

M. A.: W byciu tenorem jest coś z superbohatera, dlatego podobnie jak i Superman my również, gdy schodzimy ze sceny i patrzymy na opadającą kurtynę, ściągamy nasz magiczny kostium i jesteśmy normalnymi facetami. Ja osobiście uwielbiam grać w piłkę nożną, łowić ryby, majsterkować i jeździć moim autkiem. Gdy znajdę więcej czasu, zamykam się w pokoju, komponuje, nagrywam, piszę. Mam ogromne szczęście, że to czym się zajmuje jest moją pasją.

M. N.: Energetyzujecie wokalnie widownię. Tworzycie zgrane i silne trio. Jak to się zaczęło, że wyrosło z Waszej twórczości arcydzieło?

M. G.: Myślę, że największa siła TRE VOCI tkwi w naszej przyjaźni. Mamy do siebie ogromne zaufanie. W swoim towarzystwie czujemy się na scenie swobodnie i bezpiecznie. Publiczność to odbiera, dzięki czemu sama staje się bardziej spontaniczna. Przez ostatnie trzy lata przeżywam największą przygodę swojego życia, a to wszystko za sprawą TRE VOCI. W przeciągu tego czasu dojrzeliśmy zarówno artystycznie, ale też osobiście, tak po ludzku. Stojąc na estradzie nikogo nie udajemy, a nasza autentyczność staje się wartością samą w sobie. Bardzo się z tego cieszę!

V. S. S.: Zaczęło się od spontanicznego spotkania i tak trwa przez trzy lata, do dziś. Dzięki temu zdobyliśmy nowego przyjaciela (Miłosz Gałaj), co jest dla nas bardzo ważne i daje nam to siłę do dalszych wizji naszego zespołu, do zabawy muzyką i dzięki temu, że mamy dużą tolerancję dla siebie i szacunek dla sztuki, mam nadzieję, że zawitamy na największe sceny świata w niedalekiej przyszłości.

M. A.: Dla mnie jest to przyjaźń zaklęta w muzyce i stąd może taki sukces i pozytywny odbiór, bo trudno w dzisiejszym świecie o coś prawdziwego, namacalnego, tym bardziej na rynku muzycznym. My jesteśmy prawdziwi, tak samo jak nasza przyjaźń. Raz się kochamy, raz nienawidzimy, jednak to co nas łączy, to silna więź, która przetrwa wszystko.

M. N.: Jako wirtuozi sceny muzycznej – przenosicie się w przyszłość? Dokąd?

M. G., V. S. S., M. A.: Pragniemy, by TRE VOCI dotarło do jak najszerszego grona odbiorców w Polsce i na świecie. Jest to dla nas projekt wyjątkowy pod każdym względem. Każdy z nas oddaje TRE VOCI całe serce. Niedługo wydamy płytę z orkiestrą symfoniczną. To dla nas duże osiągnięcie. Na przełomie października i listopada wylatujemy na koncerty do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Myślimy, że kolejnym ważnym krokiem będzie nasz w pełni autorski materiał. Marzy nam się występ na najbardziej ikonicznych polskich festiwalach, w Opolu czy Sopocie...

Trzymaj kciuki!



Zapisz się na Newsletter!

Aby dołączyć - wpisz imię i nazwisko oraz e-mail.

Newsletter

Aby się wypisać kliknij tutaj ».